Szukałam miedzi a znalazłam złoto

Zawsze wyobrażałam sobie, że kiedyś wyjdę za mąż za kogoś, kto będzie moją artystyczną bratnią duszą. Za człowieka, który widzi świat przez podobne filtry, czuje głęboko, reaguje intensywnie, potrafi godzinami rozmawiać o sztuce, zaczytywać się w poezji, analizować emocje i spontanicznie zabrać mnie do teatru. To był mój typ, mój schemat, mój romantyczny ideał.

A jednak… życie wybrało dla mnie inną drogę.

Dziś mój partner jest totalnym przeciwieństwem wszystkiego, co kiedyś uznawałam za „właściwe” dla mnie. I co ważne — nie zawsze tak było. Kiedy zaczęliśmy być razem, różnice nie były tak widoczne. Oboje dojrzewaliśmy, zmienialiśmy się, zdobywaliśmy doświadczenia, które nas ukształtowały. Dopiero z czasem, kiedy nasze charaktery stały się pełne i wyraźne, zobaczyłam, jak bardzo jesteśmy inni. I czasem naprawdę zadawałam sobie pytanie: „Dlaczego właśnie z nim chcę spędzić życie?” A potem wszystko zrozumiałam.

Bo miłość nie polega na tym, by być podobnymi. Miłość polega na tym, by mimo różnic umieć i chcieć iść razem.

Nasze przeciwieństwa mogłyby nas podzielić - ale nas zbliżyły.

To, co mamy, nie spadło z nieba. Jest efektem pracy, cierpliwości, rozmów, kompromisów i małych gestów, których ktoś z boku może nawet nie zauważyć. Ale to one tworzą nas. I paradoksalnie to właśnie ktoś tak inny nauczył mnie czegoś najważniejszego — pokochać siebie.

Kiedyś nie potrafiłam siebie zaakceptować nawet w jednej piątej. A on zobaczył we mnie wartość zanim ja sama byłam gotowa ją dostrzec. Pokazał mi inną perspektywę. Uczył mnie szacunku do siebie, do mojego temperamentu, mojej emocjonalności, mojej wrażliwości.

I choć nadal mam w sobie tę niezmienną część - wciąż kocham się w artystach, wciąż fascynują mnie ludzie obdarzeni niezwykłą emocjonalną głębią, wciąż czuję, że mogłabym porozumieć się z nimi na poziomie, na którym nie zawsze jestem w stanie porozumieć się z moim partnerem, to dziś nie ma już takiego znaczenia. Bo mój partner jest dla mnie numerem jeden. Ponad ideałami. Ponad tym, co kiedyś wydawało mi się „najważniejsze”. Ponad moimi oczekiwaniami sprzed lat. Kocham go całym sercem - miłością, która wypływa właśnie z mojej wrażliwości, a nie pomimo niej.

I tak, czasem boli.

Boli mnie, że nie odbiera świata, muzyki czy sztuki na tym samym poziomie co ja. Boli mnie, że nie czujemy pewnych rzeczy tak samo. Że tam, gdzie moje emocje pulsują, jego są bardziej stonowane. Że tam, gdzie ja widzę kolory, on czasem dostrzega odcienie szarości. Ale nauczyłam się to akceptować. I chcę to akceptować.

Bo on jest jaki jest - i właśnie dlatego go kocham.

Nie chcę go zmieniać pod siebie.

Nie chcę, by stał się kimś, kim nie jest.

Miłość nie polega na lepieniu drugiej osoby na własną modłę, tylko na przyjęciu jej takiej, jaka jest, i powiedzeniu: „Właśnie Ciebie wybieram.” A ja wybrałam jego. Świadomie. Prawdziwie. Z pełnym przekonaniem.


I dlatego wiem, że dzień naszego ślubu będzie najważniejszym i najszczęśliwszym dniem mojego życia.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spam i obraźliwe komentarze nie będą tolerowane! Za każdy komentarz bardzo dziękuję ♥♥ ! Weryfikacja obrazkowa wyłączona:)