Powinowactwo dusz i zwierzęca energia

 Witam,

w dzisiejszym wpisie opowiem wam krótko o moich dwóch teoriach, które gdzieś tam w tematyce astrologii mają swoje potwierdzenie ale oczywiście, wszystko co tutaj napiszę jest na poziomie mojej wiary. Powinowactwo dusz… słyszeliście o tym kiedyś? Na pewno obił wam się ten temat o uszy, tylko zapewne nie w formie takiej jak ja to nazywam. Sformułowanie to bowiem sama wymyśliłam. Czym jest „powinowactwo”? Jest to podobieństwo czegoś lub bardziej w tematyce biologii lub chemii jest to zdolność pierwiastków do wchodzenia ze sobą w reakcje. Czyż nie jest tak również z naszymi duszami, energią? Oczywiście było to pytanie retoryczne, gdyż odpowiedź na nie jest tutaj oczywista.

Przykładowa sytuacja: prawdziwa miłość. Czujesz jakbyście się znali od dawna. On rozumie Ciebie, ty rozumiesz jego i na odwrót. Macie wiele wspólnych zainteresowań lub dopiero odkrywacie wspólne pasje. Wasze charaktery przejawiają wiele podobieństw, rozumiecie się bez słów. Często ty o czymś pomyślisz a on to wypowie na głos lub po prostu zrobi. Czujesz że „nadajecie na tych samych falach”. Czym są te fale? To wasza energia, która posiada podobne, zbliżone do siebie wibracje. Jednak jest jedno „ale”. Ta relacja nie zawsze może być szczęśliwa lub zakończyć się happy endem. Często takie relacje są też bardzo bolesne, posiadają wiele kłótni i bólu z tym związanego. Jednak mimo to, czujemy że coś nas przyciąga do tej osoby. Taka miłość jest bezwarunkowa. Trwasz przy tej osobie przyjmując wszystkie ciosy i noże wbijane Ci w plecy. I nawet kiedy się rozstaniecie ty wciąż o niej myślisz, nie potrafisz zapomnieć, czujesz że nikogo już nie pokochasz, chcesz do tej osoby wrócić, bo cały czas czujesz to wasze „przyciąganie”. To właśnie jest powinowactwo dusz. Reagujecie na siebie nawzajem w podobny sposób, nie możecie się sobą nacieszyć, zawsze czujecie, że nie starczy dla was czasu. Chcielibyście się scalić w jedno ciało, a zwykłe przytulenie nie wystarcza.


Dlaczego się tak dzieje? Przytoczę słowa Paulo Coelho: 

„Mówią, że kiedy rodzi się człowiek z nieba spada dusza i rozpada się na dwie części. Jedna trafia do kobiety, druga do mężczyzny… Sens życia polega na odnalezieniu tej drugiej połowy. Połowy swojej duszy. Połowy siebie.“

 Myślę, że odpowiedzi na powyższe pytanie nie da się lepiej ująć, niż w słowach przez mnie przytoczonych. Jako, iż miłość ma dla mnie wymiar bezpłciowy, to oczywiście może tak być również między parami nieheteroseksualnymi, to tak dla jasności.

Drugim tematem do poruszenia jest zwierzęca energia. Jak zwierzęta wpływają na nasze życie? I czy zwierzęta posiadają duszę? Większość katolików teraz powie stanowcze „nie”. Jednak jest całkowicie na odwrót i ja tą negatywną odpowiedź bardzo chętnie teraz podważę…

Zwierzęta są istotami duchowymi, ich energia jest czysta, boska, kochająca i akceptująca. Żyją po to, aby nauczać ludzi miłości, życia, łaski i duchowości. Są pełne mądrości i chętnie udzielają nam lekcji każdego dnia. Jeżeli pozwolimy im prowadzić, możemy z ich pomocą wejść na wyższy poziom świadomości duchowej, a gdy szukamy sensu życia i przeznaczenia, bliski przyjaciel może być środkiem, który ukaże drogę do poszukiwanego celu. Zwierzęta zawsze chętnie zostają naszymi duchowymi nauczycielami i uzdrowicielami, musimy jednak im to umożliwić, traktując ich jako równych sobie. Nasze ścieżki i cele życia mogą się spleść, dzięki czemu nie tylko wzmocnimy swoich, najczęściej czworonożnych, członków zwierzęcej rodziny, ale także samych siebie, jednocześnie pomożemy rozwinąć ich naturalne duchowe tendencje i zdolności uzdrawiania. Nasza dusza stanie się bardziej dostępna na budowanie i głębsze połączenie duchowe, jeśli porzucimy nasze oczekiwania i zaakceptujemy je takimi, jakimi są, kochając je bezwarunkowo. Zwierzęta komunikują się z nami nieustannie, niestety bardzo często błędnie interpretujemy ich subtelne lub nie tak wyraźne wskazówki. Jeśli pozwolimy im przewodzić, zaufamy im i otworzymy się na komunikację z nimi, powoli zaczniemy odbierać od nich wiele sygnałów, treści i wiadomości, którymi nasi przyjaciele chcą się z nami podzielić.

Świetnym przykładem swoich magicznych właściwości i dobrej energii jest kot. Przypomniało mi się nawet takie świetne powiedzenie „kto ma kota w domu, ten się śmierci nie boi”. A dlaczego?


Kot posiada zdolności pozwalające na odbieranie informacji niedostępnych dla zwykłego śmiertelnika. Koty widzą świat astralny, potrafią przewidywać zagrożenia nawet z kilkudniowym wyprzedzeniem, a także uzdrawiają dolegliwości występujące u domowników. Na przestrzeni wieków koty były równie mocno wielbione, jak i nienawidzone. Egipcjanie darzyli koty szczególnym szacunkiem, czcili je. Zabicie kota było postrzegane jako świętokradztwo. Kto dopuścił się zabicia zwierzęcia, był skazywany na śmierć. W egipskiej kulturze kot symbolizował płodność, potencję, szczęście i radość. Również islam odnosi się do kotów z ogromnym szacunkiem ze względu na ukochaną kotkę Mahometa, Muezzi. Kotka w czasie głoszonych kazań leżała na kolanach proroka i piła z rytualnej miski. Po dziś dzień mruczenie jest uznawane za modlitwę kierowaną do Allaha. W astrologii kot jest kompilacją energii Księżyca i Urana. Pierwsza z energii przyczyniła się do ukształtowania przyjaznych aspektów kociego charakteru oraz do wykształcenia zdolności wyczuwania i oczyszczania energii w pomieszczeniu. Energia Urana kształtuje kocią niezależności oraz skłonności do samodzielnego podejmowania decyzji przez kota i braku posłuszeństwa. Opisuje również związek z energiami nie z tego świata. Połączenie tych dwóch energii pozwala kotom na widzenie świata astralnego. Kiedy kot wpatruje się w jeden punkt w którym wydawałoby się nie ma zupełnie nic interesującego, może akurat patrzeć na ducha. Energia naszego towarzysza w subtelny sposób wpływa na otoczenie, przyczyniając się do oczyszczenia energii w pomieszczeniu. Ciekawostką jest to, że w miejscu w które kot stale się wpatruje możemy postawić kwiat geranium, który usuwa złe energie lub położyć kryształ górski chroniący od klątw i uroków. Kamień napełni pomieszczenie pozytywną energią.

Oczywiście tak jak już wspominałam, wiele zwierząt posiada podobne zdolności do kotów. Na wschodzie Polski wierzono np. iż niedźwiedź jest człowiekiem w skórze zwierzęcia. Wycie psa zaś zapowiadało od zawsze śmierć. Lis w naszym życiu może pojawić się jako posłaniec, w momencie, kiedy rozpoczynamy projekt, który jest źle przemyślany i prowadzony. Energia lisiego totemu towarzysząca w codzienności pomaga wyjść ze strefy komfortu, pcha w działaniach, jednak zwierzę nakazuje przy tym używać zdrowego rozsądku.

Można tak wymieniać i wymieniać bez końca, gdyż zwierząt w naszym pięknym świecie mamy pod dostatkiem. Musimy o nie dbać, gdyż są one dla nas bardzo cennym skarbem oraz życiowym drogowskazem. Na dzisiaj to tyle. Dziękuję za poświęcony czas na przeczytanie mojej lektury. Mam nadzieję, że zostawicie po sobie ślad w postaci komentarza. - Ann

Pan Borderline

Witam wszystkich moich czytelników, a zwłaszcza tych, którzy zostali ze mną pomimo mojej niesystematyczności. Brak wpisów tutaj spowodowany jest moim zaangażowaniem w pisanie wierszy, bowiem pod koniec tego roku powinien pojawić się nowy, trzeci tomik mojej poezji. Jestem bardzo na niego podekscytowana, ponieważ będzie on bardzo osobisty i będzie on ukazywał nową, inną stronę mnie. 

W pisaniu najbardziej uwielbiam to, że moje teksty dojrzewają razem ze mną i jest to naprawdę bardzo zauważalne. Cieszę się, że mogę się tym dzielić z innymi ludźmi i że inni odnajdują w moich tekstach cząstkę siebie. A jednym z moich największych marzeń, jest zorganizować  kiedyś swój osobisty tzw. kącik poetycki, czyli spotkanie autorskie. 

Co u mnie, pytacie. Trzy miesiące na oddziale psychiatrycznym dały mi dużo do zrozumienia. Dużo na temat innych, ale przede wszystkim na temat mojej własnej osoby. W końcu poczułam, że jestem czegoś warta i ze moja wartość jest bezcenna. Zaczęłam pielęgnować w sobie zdrowy egoizm, aczkolwiek jeszcze długa droga przede mną. Mimo wszystko mam wszystko spakowane i nie zawaham się w tą podróż wyruszyć. 

Jednak szanowny pan borderline nie odpuszcza i gdyby nie medykamenty, to mogłoby być ze mną bardzo źle. Na razie nie jest najgorzej, aczkolwiek ciągle się potykam, gubię w życiu. Czasem uchodzę za wariatkę, czasem za obłąkana, ale już przywykłam do tego i nawet przestałam zwracać uwagę na to, co ludzie o mnie myślą. Nikt za mnie życia nie przeżyje, więc po co się w nie komuś wpieprzać... 

Obiecuje wszystkim, że jeszcze kiedyś odnajdę siebie i będę dokładnie wiedziała, kim jestem, ponieważ w tym momencie nie potrafię się określić. Moje odrealnienia mają nade mną pełną kontrolę, czasem zdarzy mi się mieć atak paniki, czasami nawet kilka pod rząd i nawet czasami zemdleć mi się zdarza. Czasami mówię chaotycznie... i te okropne wahania nastroju, też dają w kość. 

Najbardziej przykrą rzeczą w moim życiu jest to, że osoby z mojego otoczenia nigdy nie rozumiały co się ze mną dzieje a problem zamiatały pod dywan, mówiąc (i tym samym wmawiając sobie), że wymyślam. Na szczęście terapia mi wszystko rozjaśniła w głowie i wiem teraz, na czym stoję. To, co się ze mną dzieje jest bardzo poważną rzeczą i szkoda, że gdy byłam dzieckiem nikt nie pomógł mi tego przezwyciężyć, tylko jeszcze wpędzał mnie w to bardziej, więc teraz zostałam z problemem sama. 

Ale to nic, udowodniłam sobie wielokrotnie, że jestem naprawdę silną osobą i zawsze odbijam się od dna. Moim celem w tym wszystkim jest tylko nie zatracić siebie. Dam radę, zawsze daję. 

Słucham teraz piosenek Bebe Rexhy i przypominają mi się na zmianę wszystkie momenty, kiedy byłam szczęśliwą. To cudowne, że jesteśmy obdarzeni pamięcią i możemy wszystko powspominać. Mam nadzieję, że ktoś kiedyś wpadnie na pomysł skanowania wspomnień na komputer. Chciałabym, aby inni zobaczyli co mam w głowie. Chociaż... może nie, lepiej nie, to jest zły pomysł (śmiech). 

Tak to jest moi drodzy. Takie mam życie i muszę się z tym pogodzić, zaakceptować, że takie jest. Raz jest cudowne, raz przeklęte. Ale jest moje, jedno, wyjątkowe. Mam zamiar się nim zaopiekować. 

Wszystkiego dobrego dla was, przesyłam wam pozytywne wibracje. Dbajcie o siebie, to bardzo ważne. 

Mam nadzieję, że niedługo znowu tutaj napisze i nie będzie to długa przerwa.


Ania.


Jak internet wpędzi Cię w zaburzenia psychiczne :)

Witam, wszystkich moich czytelników, którzy pewnie z utęsknieniem wyczekiwali czegoś nowego na tym blogu (już całym w pajęczynach, bo totalnie zapomniałam o tym, że go prowadzę). Dzisiaj przychodzę z dosyć ważnym tematem, o który potknęłam się wczoraj wieczorem.

Jak wiecie jestem dzieckiem Tumblr'a — to właśnie na tej stronie się „wychowałam” i ta właśnie strona, będąc szczerym, zryła mi beret. Jako nastoletnie dziecko odwiedzałam tumblr'a codziennie. Przeglądałam go słuchając ulubionej muzyki i na siłę starałam się być tzw. tumblr girl.

Woda VOSS, czarne torebki kuferkowe i kreski eyelinerem to tylko niektóre z obowiązków, jakie wtedy każda prawilna tumblr girl musiała mieć. To właśnie tam wyrobiłam sobie część osobowości i charakteru. Niestety tumblr nauczył mnie też złych nawyków. To był rok 2014/15 — rok emo, żyletek i depresji jako czegoś "modnego". Co z niego zabrałam? A no uzależnienie od samookaleczania, zachwyt do krwi i czarne patrzenie na świat (dosłownie wszystko zawsze dla mnie ma więcej tego złego niż dobrego). Z perspektywy czasu mogę jasno powiedzieć, że byłam zbyt młoda, by tam być, a jednak byłam i niestety ze skutkami tego mierzę się do dzisiaj. W 2023 roku strona Tumblr odeszła w niepamięć. Niewiele ludzi tam zagląda, a restrykcje dot. niektórych stron internetowych nie pozwalają już na wstawianie przemocy, erotyki itd. więc na tumblrze rzadko kiedy można spotkać rzeczy, które spotykało się tam parę lat wcześniej (oczywiście są wyjątki).

Teraz bardziej popularna jest strona Pinterest. Strona bardzo fajna, lubię tam przebywać ale jednocześnie jest moją życiową zmorą. Dlaczego? A no dlatego, że Pinterest pokazuje idealne życie: idealne mieszkania, idealne auta, ciuchy, idealne ciało, pieniądze, miłość — wszystko idealne. Przeglądam to i myślę sobie „kurczę, to nie jest moje życie, nie mam tego, nie stać mnie na to, nigdy taka nie będę” i czuje się beznadziejnie, czuję jak bardzo rzeczywistość odbiega od tego, co widzę na tych perfekcyjnych obrazkach i zaczynam dostrzegać w niej pewnego rodzaju bezsens. Jestem osobą bardzo zaburzoną. Kiedyś było to dla mnie wstydem, ale teraz mówię o tym otwarcie, ponieważ wiem, że nie jestem w tym świecie sama i mnóstwo innych osób ma do mnie podobnie.

Posiadam zaburzenia lękowe i borderline personality disorder. Dla osób, które są całkowicie zdrowe i nie znają swoją wartość problem, który wyżej opisałam może jak najbardziej być całkowicie abstrakcyjny. Jednak osoba, która posiada różnego rodzaju zaburzenia psychiczne, czy choroby, takie jak m.in. depresja, (które cechują się np. zaniżoną samooceną) mogą mieć przed sobą naprawdę trudny problem przed sobą. Najgorsze w tym wszystkim jest porównywanie się z innymi. Wtedy, kiedy przeglądamy strony, takie jak Pinterest (czy nawet Instagram) doświadczamy uczucia, że coś w naszym życiu poszło nie tak. Osobiście nie mogę się tego uczucia ostatnio pozbyć. Kiedy widzę te zdjęcia, nie traktuje ich na poziomie marzeń — tak jak miałam to w zwyczaju kiedyś robić — lecz na poziomie niespełnionego wyznacznika bycia „wystarczająco dobrym”. Działa to w formie takiej, że niby jest dobrze, ale mogłoby być jeszcze lepiej. To sprawia, że ciągle czuje niedosyt i całe życie biegnę za czymś, czego sama nie umiem określić. Jak się tego pozbyć? Niestety nie znam odpowiedzi. Na myśl przychodzi mi tylko usunięcie mediów społecznościowych, ale jest takie fajne powiedzonko wśród młodzieży, że „co się zobaczyło, to się już nie odzobaczy” i niestety muszę się z tym zgodzić.



Kochajmy naszych czworonożnych przyjaciół

Cześć! To ja, pamiętacie mnie jeszcze?

Dawno mnie tu nie było, potrzebowałam przerwy, żeby ogarnąć trochę życia i zebrać z powrotem odrobinę weny. Myślę, że czuje się gotowa, aby co jakiś czas tu wstawiać parę moich słówek i wskrzesić mój dorobek artystyczny.

Do małych updat
ów mogę zaliczyć na przykład to, że zaadoptowałam trzeciego kota. Słowo adopcja nie jest tu przypadkowe, ponieważ kotek pochodzi ze schroniska. Nie mogłam się powstrzymać przed uratowaniem tego małego serduszka. Wiele ludzi, nie zdaje sobie sprawy, ile takie uratowane zwierzątko okazuje potem wdzięczności i miłości. Nie rozumiem osób, które traktują zwierzęta podle — wyrzucają z domu i wiele innych, których nawet nie chce wymieniać. Osobiście od zawsze należałam do grona osób, które nie przepadają za ludźmi, nie potrafię utrzymywać z nimi bliskiej relacji i najlepiej czuje się w towarzystwie zwierząt. Możecie zapytać moich współlokatorów — ja i moje koty to najlepsi przyjaciele. Pierwsze, do czego się przytulam, kiedy źle się czuje to do tego mięciutkiego futerka. A mój kot Miki, jako że jest najpierwszym synem, jest dla mnie najważniejszy i nie oddałabym go nikomu. Kocham go na zabój. Jak to się stało, że Miki trafił w moje ręce? 

Znalazłam go, z czwórką rodzeństwa porzuconego w trawie. Były głodne, wychudzone, jeden z nich pół martwy. Wszystkie pięć kotów zabrałam do siebie, wykarmiłam z własnej ręki. On był najsilniejszy, zawsze pierwszy do jedzenia. Pierwszy otworzył oczka, pierwszy zaczął śmigać po pokoju. Rodzeństwo oddałam, a jego zostawiłam. Skradł moje serce, nie mogłam sobie pozwolić na to, aby go oddać komuś obcemu. Dzisiaj ma już trzy lata. Nie ma na świecie istoty, którą kochałabym bardziej! 

Mogę to uznać, jako mały apel do was. Kochajmy zwierzęta. Na świecie jest tyle zła i nieszczęścia a zwierzęta to jedyne istoty, które niosą zawsze dobrą energię — są przecież nieskazitelnie czyste. 






She was like...



Ona nie była taką dziewczyną, jaką mogłeś sobie ot tak wyobrazić. Ona była letnią panną, z silnym charakterem i ciężko z nią w życiu było. Ale dawałem radę. 


Najbardziej lubiłem, gdy znienacka brała swoją kosmetyczkę i robiła makijaż a potem ubierała te swoje koronkowe różowe sukienki. Wszystko w jej życiu było różowe. Ona cała była różowa. Fajna była. Taka mała wariatka. Z duszą dzieciaka. 


Pamiętam jak usiadła ze mną, otworzyła mi pamiętnik, który pisała jak miała jakieś 11-12 lat. Ukazała mi się przed oczyma dziewczynka z niesamowitą duszą. Była tak pogodnym dzieckiem, jak żadne dotąd. Serio. Ona nawet z kamienia spotkanego na swojej drodze się cieszyła i zbierała te wszystkie „skarby”, które znalazła do swojego malutkiego pudełeczka. Kochane i słodkie to było. I tak mi przykro, że była taka zagubiona. Że tak ją traktowali. Żadne dziecko nie zasługuje na to, czego ona doświadczyła. Nawet to najgorsze. Dopiero po wysłuchaniu jej pamiętnika, zrozumiałem dlaczego tak bardzo potrzebuje miłości... Należy jej się to w stu procentach. Zasłużyła na to. 


  Nie wiem, dlaczego wcześniej jej nie zauważyłem. To był najlepszy prezent jaki dostałem od życia. Wprowadziła do mojej codzienności tyle kolorów i uśmiechu. Właśnie tego przez całe życie potrzebowałem. Artystki Ani. Artystycznie zielonych oczu. To najważniejsze co osiągnąłem. Posiadanie jej jako mojej narzeczonej, to cały dorobek mojego życia. 


Ona zawsze była wrażliwa. Na wszystko. A zwłaszcza na moje cierpienie. Nie znosiła, gdy cierpiałem. Zawsze stawała w mojej obronie. Była w stanie nawet kogoś zabić, byle bym ja nie doznał krzywdy. Gdy płakałem, za każdym razem podchodziła, kładła swoją dłoń na moim ramieniu i pytała o powód. Czasami nawet nie musiała pytać, tylko mówiła że mnie kocha i że wszystko się ułoży. Była moją osobistą motywatorką, gdy zjawiała się obok mnie nachodziło mnie dużo siły i chęci do wzięcia się za siebie. Nikt mnie nigdy nie motywował tak, jak robiła to Ania. 


Uwielbiałem patrzeć, jak biega za bańkami mydlanymi. Albo jak stoi na balkonie, na wprost zachodzącego słońca i patrzy jak mydlane kreatury fruną wysoko w niebo. 


Tworzyła tak piękne wiersze i obrazy, że czasami nawet nie wiedziałem co mam powiedzieć i jak skomentować jej pracę. Uwielbiała wyklejać w swoim bullet jouranlu i robiła to naprawdę dobrze. 

Uwielbiałem jej obiady. Gotowała naprawdę smacznie i spełniała wszystkie moje kulinarne zachcianki. 


Miałem przy sobie naprawdę wielki skarb. Taka kobieta to skarb, musicie mi uwierzyć.


Borderem była typowym. Raz potrafiła być zadowoloną z życia różową dziewczynką, z zadziornym uśmieszkiem i pomalowanymi paznokciami a raz zamkniętą w kącie, ze słuchawkami w uszach i rozmazanym makijażem chorą nastolatką, która prosi tylko o pozostawienie jej samej w spokoju. Nie znosiłem tej drugiej Ani, ale zawsze starałem się być dla niej wyrozumiałym. 


Ann uwielbiała swoje dwa koty - Mikusia i Luncię - tak na nie mówiła. To był jej cały świat i czasem byłem nawet zazdrosny, że swoje koty traktuje z większą miłością niż mnie. Chociaż wiem, że zawsze dbała o to, bym nie czuł się niekochany. 


Mogłem z nią robić wszystko co chciałem. Spełniała po kolei moje każde marzenie. Jeździliśmy na nocne wycieczki, spędzaliśmy razem mnóstwo czasu, urządzaliśmy introwertyczne imprezy i byliśmy jak para najlepszych przyjaciół a do tego bezgranicznie się kochaliśmy.


Nie miałem przy niej nic do ukrycia, niczego się nie wstydziłem. Była osobą, która wiedziała o mnie dosłownie WSZYSTKO. 


Kłóciliśmy się jak stare małżeństwo, ale nigdy nie szliśmy spać pokłóceni. Zamykaliśmy się w pokoju na klucz i żadne z nas nie wyszło z niego, dopóki nie doszliśmy do porozumienia. 


Przysiąc mogę, na własne życie że nie znam drugiej takiej osoby jak ona. Kochała bezgranicznie, była tak lojalna i szczera, że czasem przechodziła samą siebie. 


Jak poznała muzykę Sanah to się w niej totalnie zakręciła. Może dlatego, że piosenki Zuzi były dosłownym odzwierciedleniem uczuć Ani. Potem jeszcze Ania wkręciła w to mnie i naprawdę polubiłem muzykę Sanah. 


Pamiętam jak Ann płakała na koncercie The Neighbourhood, kiedy leciała jej ulubiona piosenka Sweater Weather. Nigdy nie widziałem jej bardziej szczęśliwej. To była chyba jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu... 


W tym roku Ania wydała swoją książkę - swój tomik poezji. To najpiękniejsze upamiętnienie jej osoby, jakie mogę trzymać w swoich rękach... Jestem z niej cholernie dumny.


I mówię wam. Ania nie zginęła i nie zginie. To jest twarda babka, ona się będzie trzymać dopóki będę ja, dopóki będą jej koty, dopóki nie znikną wszystkie pędzle i długopisy z tego świata. I dopóki nie zakażą różowego. I dopóki nie zlikwidują baniek mydlanych. Ona będzie się trzymać. Obiecuję wam. Ann będzie żyć wiecznie. 



Strony internetowe, które pomogły mi przetrwać.

Tego razu post będzie zwięzły ale treściwy:) 
Dzisiaj przychodzę do was z czymś, co może pomóc wam. A jako że lubię pomagać, to mam w sobie naprawdę dużo chęci i motywacji, aby tego posta napisać. 
Tym razem, chcę wam pokazać czy strony internetowe, które bardzo pomogły i pomagają nadal przetrwać ciężkie chwile życiowe. Niestety, jako iż sytuacja wygląda tak że los postanowił zabrać mi najważniejszą kobietę w życiu młodej kobiety - matkę, to musiałam znaleźć inny sposób, w który będę sobie w codziennych sytuacjach radzić. A że żyjemy w bardzo pomocnych czasach, skorzystałam z doświadczeń i rad innych kobiet. 

Pierwsza strona, która bardzo pomogła mi się ogarnąć życiowo i zrozumieć swoje problemy to Emocje: życie warte przeżycia . Dzięki tej stronie zrozumiałam że nie jestem sama w moich problemach i że powinnam szukać pomocy. Strona jest bogata w informację o wszystkich możliwych infoliniach pomocy, tłumaczy choroby, zawiera ćwiczenia dla samodoskonalenia. Myślę, że każdy jest w stanie znaleźć tam coś dla siebie. Bardzo polecam tą stronkę ludziom, którzy pogubili się życiowo i chcą zacząć od początku, ale nie mają motywacji ani nie wiedzą jak. 

Kolejną stroną jest Chujowa pani domu. Pani pisząca tego bloga w bardzo prosty i jasny sposób wyjaśnia, że nie każda z nas jest idealna i to nic złego, bo jesteśmy tylko ludźmi. Znalazłam tam wiele odpowiedzi na swoje pytania, zdałam sobie sprawę z tego że przeżywam to, co większość kobiet i że nie jestem sama w swoich uczuciach. Blog jest prowadzony bardzo fajnie i przejrzyście. Naprawdę bardzo polecam.

I ostatnia: Matka nie idealna. Bardzo ciekawa strona internetowa, zawierająca wiele egzystencjalnych pytań dotykających prawie każdą kobietę. Można poczytać o wielu ciekawych rzeczach, zatrzymać się na chwilę, zastanowić się nad sobą i może spróbować wprowadzić w życie jakieś zmiany...? 'Matka nie idealna" to blog nie tylko dla matek, ale dla każdej z nas. Sprawdźcie. 

Jeżeli którakolwiek z tych stron was zainteresuje i zagłębicie się w lekturę, dajcie znać i podzielcie się opinią na ten temat.


Wstyd zostawiła na posłaniu...

Do cytrynowo-żółtego pokoju wkradło się słońce oświecając zieloną palmę, która rosła niedaleko jej łóżka i zielone oczy jej kota. Leżeli nago. Ich usta były sine a ciała w kolorach żółci, błękitu i fioletu. On trzymał ją za wewnętrzną część jej bladego uda swoją męską, silną ręką. Ta zaś zaciskając kosmyki jego włosów w swojej dłoni westchnęła i otarła spływającą po jej policzku łzę. 
- Czy to już niebo...? - zapytał po chwili. 
Pokój rozpostarła cisza. W przerwach dało się słychać tylko ich oddechy. Szyby pokoju zaparowały a za oknem pojawił się ogromny srebrno-szary księżyc, który oświecił pokój w którym się znajdowali...  Na niebie pojawiła się zorza a gwiazdy zaczęły migotać bardzo mocno, tańcząc na niebie. Ich oddechy stały się jeszcze głośniejsze a głos serca nagle zdało się słychać w całym pokoju. Temperatura spadła do zera, lecz nadal było ciepło.  Na jej ciele nagle pojawiła się biała, prześwitująca sukienka a jego ciało zostało nadal nagie. Złapał ją mocno za rękę, ona odwzajemniła uścisk. "Kocham Cię Aniu..." szepnął w całym tym gwarze ich oddechów i bicia serc. Spojrzała na niego i odwzajemniła uczucie uśmiechem. Chwilę później usłyszał "Kocham Cię K...." pomimo iż jej usta się nie ruszały. 
Nagle ich dusze uniosły się i zobaczyli swoje nagie ciała leżące i przytulone do siebie. Przed oczami pomimo ścian ukazały im się łąki i miejsca, które razem zwiedzili. Ich pierwszy pocałunek, ich wszystkie wspólne miejsca, w których obdarowali się miłością i pocałunkami. 
Zobaczyli zachód słońca i kolorowe, różowe niebo. Ukazały im się chwilę w których ona tańczyła, kiedy on nucił jej ulubione piosenki. 
Wszystkie pierwsze razy otoczyły ich wieńcem aniołów. 
- My umieramy...? - zapytał przestraszony. 
- Ćśśś... - przyłożyła palec do jego ust. - To jeszcze nie koniec. 
Nagle na jej ciele okrytym sukienką pojawiły się białe skrzydła. Kiedy mrugnął powiekami zobaczył przepiękny, bezkresny sad. Były tam wszystkie rodzaje drzew owocowych i kwiatów jakie kiedykolwiek widział. Kraina ta posiadała rzekę i labirynt stworzony z krzewów. Po jednej stronie nieba był wieczny wschód i zachód słońca po drugiej zaś stronie niebo było wypełnione tysiącem gwiazd. W oddali zdawało się słychać tysiące różnych głosów, modlitw i rozmów poprzedzone echem. Nie wiedział dlaczego, ale czuł ogromną radość. Nie potrafił być już zatroskany, zlękniony czy smutny. Ona ciągnęła go przed siebie za rękę... Była tak piękna, że nie potrafił oderwać od niej wzroku. Nie posiadała żadnych skaz a jej uśmiech był najpiękniejszym jaki kiedykolwiek widział. Świat, który miał przed sobą był na raz połączeniem wszystkich pięknych miejsc jakie widział na ziemi. Unosił się jakby w przestrzeni a mimo to, potrafił iść przed siebie. Wszystko było tak łatwe, tak proste i tak piękne, że nie potrafił wytrzymać z rozkoszy. 
Nieoczekiwanie dziewczyna podeszła do niego i zamknęła mu oczy. Poczuł jej oddech na swojej szyi jakby zmieszany z wiatrem. Wtem otworzył oczy i zobaczył wokół siebie cytrynowy pokój w którym pierwotnie się znalazł. Dotknął swojego ciała - był znowu człowiekiem. Dziewczyna leżała obok niego z zamkniętymi oczami. Jej klatka piersiowa się nie unosiła, jej serce nie biło. 
- Ania! Ania obudź się! - wołał szturchając mocno jej nagie ciało. - Aniu, proszę... - nie było w niej żadnych oznak życia. Z jego oczu popłynęły łzy. Przytulił się do jej zimnego, sinego policzka... - Co ty chciałaś mi udowodnić!? Tak mnie kochasz!? - krzyczał do niej. Nie dostał jednak żadnej odpowiedzi. Czy jeszcze kiedykolwiek ją dostanie...?