Wszystko jest na pewien okres czasu.

Spojrzałam w jego oczy tak głęboko, jak jeszcze nigdy tego nie robiłam. Robiłam to z innymi oczami i teraz nie potrafię przywyknąć.
Uczę się od nowa.
- Kocham Cię... - wydusiłam z siebie odważnym głosem, jednak w środku byłam krucha jak ciasteczka, które kupił mi tato. Nie byłam do końca pewna, czy to dobrze że pokochałam zupełnie nową, nie wiadomo czy właściwą dla siebie osobę. Co ja mówię. Ja czułam że on jest właściwy. Ja nadal to czuję. Poddam to jednak wątpliwości.
Ścisnął mnie mocno za rękę, jakby to miało zastąpić słowa... Poczułam jak moja dusza znów urządza sobie jakieś dance macabre czy coś... pewnie do naszej piosenki... ta tarara ta tarara ta tarara...
 Zawiało... Liście się poruszały tak swobodnie, a ja czułam jego obecność. Nic nie mówiliśmy, zamyśliłam się na chwilę... w głowie tylko odtwarzał mi się pewien kawałek "when i'm gone..." i melodia, bo więcej słów nie pamiętam. Spojrzałam na niego.
- Jest mi przykro... - westchnął patrząc na mnie. Biedny. Zabraniają mu kochać, a przecież to nic złego... kogokolwiek by kochał... czy mnie, czy zbłąkanego kota czy swoją trzydziestoletnią nauczycielkę. Mlaskam. Nie, trzydziestoletnia nauczycielka to i tak mimo, pomimo i na przekór wszystkiemu nie jest dobry materiał do kochania. Znowu uciekam myślami.

Boję się że zapomni. Że pójdę w odstaw. Że ktoś stanie się lepszy ode mnie... tak jak to już się nie raz zdarzyło. Dużo rzeczy się ogółem boję... Że nie zrozumie, albo nie weźmie czegoś tak jak wziąć powinien. Albo że któryś z kwiatków mu się nie spodoba...albo że w końcu okażę się być za stara, albo że... albo że...
- Ania?...
- Sorki, znowu popłynęłam myślami. O co chodzi?
- No nic, siedzisz taka zamyślona...
- Ja? Niee... jest okej... - dobija mnie to wszystko. Mogę być super-hiper-ekstra kurwiszonem, ale jednocześnie jestem słaba, kurewsko słaba. Dzisiaj to zresztą pokazałam. Udowodniłam sobie i jemu jak bezsilna już jestem wobec tego wszystkiego...
Babka wyszła do mnie, mówię "zgniotę ją teraz argumentacją"... Ania, coś mówiłaś? Odeszłam od bramki z płaczem. Nie chciałam mu tego pokazywać. Jestem jego dopingiem. Jestem silną. A to pech... załamałam się. Już chyba nic nie mogę zrobić, poza kochaniem go.
Wtula się we mnie. Kocham jak to robi. Czuję się wtedy taka potrzebna i mam nadzieje, że komuś może jeszcze na mnie zależy...
- Kocham Cię... - powtarza mi.
- Ja Ciebie też, najbardziej na świecie. - robię najsłodszy uśmiech jaki tylko potrafię... on jeszcze nie wie, że ja tak zakrywam rany. One tak kurwa pieką... jakby ktoś mi wrzątek na nie wylał. Ugh. Ciarki.
W najbliższej przyszłości będę szczerzyć się pewnie jak głupi do sera na nasze pożegnanie, a kiedy już odejdzie lunę łzami... nienawidzę tego w sobie.
Łapię go za nogę. Mój ukochany. Jak ja kocham kochać. To jest zajebiste... i nie chcę się ukrywać... ale tak. To jest po coś. Wszystko jest przecież po coś. Chyba.

Patrzę na niego i myślę. Zastanawiam się czy jest tylko jakaś nauczka, czy będzie towarzyszem na całe życie... Boję się że mnie odrzuci. Moje myślenie przerywa telefon. O tak, dzwoni moje arcydzieło. Mój kawałek sztuki, jeszcze jakieś 3 miesiące wstecz. Ex.
- Czego chcesz? - pytam grzecznie. Przecież za to ile miłości mi okazał należy mu się dużo szacunku i grzeczności z mojej strony.
- Nie wiem, to ty coś chciałaś. - inteligent się znalazł.
- Chciałam, ale już nic nie chce. - rozłączam się natychmiast by nie kontynuować tej bezsensownej rozmowy. Nawet nie umiem z nim już rozmawiać. Wkurwia mnie. Lepiej by się zajął naprawianiem tego co spieprzył. Patrzę znowu na moją miłość. Ostatnio pluję jadem w stronę innych. Muszę się opanować.
Chwila chwilą, wszystko mija. Panta rhei. Czy coś. Wstaję i z ostatnim spojrzeniem, ostatnim pocałunkiem odchodzę. Nie chcę by mnie odrzucił. Nie chcę by zapomniał. Przecież jestem jego...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spam i obraźliwe komentarze nie będą tolerowane! Za każdy komentarz bardzo dziękuję ♥♥ ! Weryfikacja obrazkowa wyłączona:)