Ścierwo.

Chciałabym biegać po łące, w bawełnianej sukience. Malować tam, mieć swoją sztalugę, po której będę mogła chlapać farbą. Grać piosenki na swoim ukulele. Śpiewać, móc śpiewać. W ten sposób, żeby nikt mnie nie oceniał. Nie lubię być oceniana. Nie lubię i nie chcę. Bo nie jestem dziełem na wystawie czy do sprzedania. Nie jestem idealna. Nie chcę być oceniana.
Nie jestem piękna, ale chcę być sobą. Chcę uwolnić się od tego co we mnie siedzi. Bo życie z tym co nas gnębi jest naprawdę ciężkie. 




Wychodzę na dwór, palę e-papierosa. Znów go nie ma. Nie napisał. Albo tylko się po prostu nie odzywa. Umiera pewnie w samotności. Płacze. Chce mnie mieć przy sobie. 
Też go chcę, ale teraz pozostaje mi tylko kupić moje ulubione Carlo Rossi i włączyć moją ulubioną Sweater Weather albo Cherry Wine albo inne ścierwo. Relaksuję się przy świeczce. Nie wchodzę na Facebook'a, nie wchodzę na Twitter'a, tylko patrzę na jej płomień. 
Piosenka przełącza mi się na Cigarettes after sex - Apocalypse. Teraz jeszcze mocniej wpatruję się w płomień świeczki, gdy moje myśli błądzą gdzieś po mojej trumnie i cmentarzu. 

Kiedy jeszcze tu był, myślałam żeby to zrobić. Klęczał nade mną i patrzył oczami rozpaczy, kiedy ja leżałam na łóżku, z zamkniętymi powiekami i rękami złożonymi gdzieś w okolicach mostka. Po moim policzku spływała łza. Przerywam niepewną ciszę mówiąc "Tylko ty byś przyszedł na mój pogrzeb. Siara, nie?".  Wybuchamy śmiechem. A przecież wcześniej było tak poważnie. 

Jedzie do domu oddalonego o 698 mil morskich. Jak zwykle nie chcę puszczać jego ręki, ale jestem do tego zmuszona. Rozpacz. Włączam Oceans i pogrążam się w płaczu. Nic nie zrobiłam, a przecież jutro do szkoły. Jebać. Jutro tylko polski, pewnie znowu mi się upiecze. 

Wchodzę na allegro i wpisuję w wyszukiwarkę: bawełniana biała sukienka. Nie ma nic takiego co chcę. Chyba muszę uszyć ją sama, albo poprosić kogoś żeby mi uszył.

Wkurza mnie. Ciągle go nie ma. A chyba go teraz potrzebuję najbardziej. 

Odzywa się mój messenger. "Co tam?" - pisze przyjaciel. "A nic." - odpisuję, bo chyba daję sobie radę. Już prawie tydzień go nie ma, a ja nadal żyję, więc nie jest tak źle. Jeszcze ta jebana historia. Muszę się przygotować na środę. Będzie mnie pytać. 
Włączam Molly Burch, żeby zahartować swoją wrażliwość. Popijam swoje wino. Co z tego że jest środek tygodnia. Dawniej bym tak nie zrobiła. 

Słońce już powoli zachodzi. Podnoszę swoją rękę do promieni. Jest bardzo estetyczna. Kreski na niej jeszcze bardziej. Lubię rysować. 

Chciałabym mieć już to ukulele. Przynajmniej mogłabym się czymś zająć. Wiersze są odskocznią na chwilę. Czytać nie potrafię. Myśli mi latają po głowie za bardzo. Trochę bardziej niż atomy w gotującej się wodzie. 

Jest już ciemno. Myślę o tym zdarzeniu w sobotę. Co by było moją ostatnią wolą? Chyba żeby mój ukochany pożegnał się ze mną mówiąc dobranoc a nie jakieś inne pierdoły typu "Ania kocham cię, zostań ze mną" czy coś w ten deseń myślę. 
Włączam Mellow Fellow - Dancing i do takowej wesołej melodii układam kolejny wiersz. 

Chcę by mówił mi
dobranoc 
Kiedy spojrzy w 
martwe me powieki
Kiedy swymi zimnych
moich dotknie ust 
Gdy bezwładną moją 
rękę ujmie. 

I gdy spuści kropli kilka
łez zbolałych
łez gorących...
niech dobranoc będzie,
zamiast kocham
wyszeptane 
w głuche moje uszy


Upijam ostatni łyk mojego piwa. Zawsze lubiłam Tyskie. Chyba najlepsze polskie piwo. Żywiec też jest supi.
Myślę o nim za dużo. Jest pierwszą i ostatnią myślą jaką rodzę w swojej głowie. Zamykam oczy i nakrywam się swoją miękką kołdrą. Bardzo ją lubię. Jest naprawdę miękka. 

Boję się. Nie jestem chyba sama w pokoju. 
Zapalone światło nic nie daje, ponieważ moje ciało całe drży ze strachu. Serce przyśpiesza a moje myśli stają się czarniejsze niż czarna dziura. 
Wolałabym żeby był przy mnie. Powiedziałby mi " Kochanie, nie ma się czego bać" tak jak zawsze to robi od razu by było lepiej. Zawsze jest. Całuje mnie w usta, w ramię i mogę spokojnie zasnąć. 
Kocham go. 

Budzi mnie budzik. Bus do szkoły znowu odjechał spóźniony. A w lesie nie ma zasięgu i muszę czekać aż wyjedziemy na otwartą przestrzeń. Tam wschody słońca są zawsze piękne. 
Wchodzę w messenger i piszę do Kacpra. Załatwiam parę spraw, po czym pytam czy chce zobaczyć mój nowy wiersz. Mówi że jest piękny. Podoba mu się. 
"Wszyscy mi to mówią.
Tak się zastanawiam czy jeśli piszę swoje uczucia w tych wierszach, piszę o bólu i cierpieniu, o mojej śmierci... A ludzie mówią mi że "piękne" itd. To czy mój ból jest piękny?
Nie, chyba nie." - piszę. Nie jest. Mój ból nigdy nie był piękny.  I myślę że nie będzie. 

Dzień wolny. Włączam Carmen. Znowu wchodzę na allegro. "Biała bawełniana sukienka." Znowu nic nie ma. Jestem skazana na krawcową. Może się uda. 
Kładę się na łóżku. Carmen cały czas brzmi. Chciałabym umrzeć w kwiatach. Najlepiej jak potrafię. I żeby mój ukochany trzymał mnie za rękę. Ale to tak, jeszcze nie teraz. 
Otwieram oczy i patrzę w sufit. Po chwili znowu je zamykam. 

Chciałabym biegać po łące, w bawełnianej sukience. Malować tam, mieć swoją sztalugę, po której będę mogła chlapać farbą.  Śpiewać i grać piosenki na swoim ukulele.

Ale nie mam ukulele. 



1 komentarz:

  1. Podobało mi się... Niesamowite jest to, że młodzież szuka tylko na allegro swoich rzeczy, też tak robię. Podobasz mi się

    OdpowiedzUsuń

Spam i obraźliwe komentarze nie będą tolerowane! Za każdy komentarz bardzo dziękuję ♥♥ ! Weryfikacja obrazkowa wyłączona:)