Miało być dobrze.

Spojrzałam w niebo. Jest jasno-niebieskie. Na tej błękitnej tafli rysują się pojedyncze, białe baranki. Tak to obłoki. Lubię patrzeć w niebo.

Jest już tu na zawsze. Wrócił. Jest ze mną. I chociaż nawet nie śmiałam o to prosić Boga, to go dostałam. Wcześniej. Lecz ponoszę tego cenę.
Takie jest życie. Nie trzeba było się łudzić, że wszystko będzie dobrze. Że przyjedzie i wszyscy to zaakceptują. Gdyby w życiu było wszystko dobrze, to chyba musiał to by być jakiś chory, zmyślony sen. Na tym właśnie polega życie - na tym, że coś jest zawsze nie tak.
Nadal się za to wszystko obwiniam. Chociaż nawet słowem się nie odezwałam w tej sprawie. Cóż, że nie będę uchylać nikomu szczegółów. Niech sobie tak myślą.

Zbliżają się święta. Bez mamy. Mojej kochanej mamusi. Najukochańszej istoty która wtedy przy mnie była. A ja byłam małym skurwysynem dla niej. Pff, długo mi to z głowy nie wyjdzie.
Byle jakoś przetrwać. Myślę, że dopóki nie założę własnej rodziny, nie poczuję co to święta.
W pamięci mam tylko zarysy świąt z rodzicami. To jak tata zawsze podsadzał mnie abym mogła wsadzić gwiazdkę na choinkę, a z mamcią piekłam ciasta. Zawsze był mazurek i fale dunaju. Brakuje mi tego.

Pamiętam jak mamcia zmarła. Stwierdziłam że muszę przejąć jej obowiązki i zaczęłam piec ciasta. Pamiętam każde uczucie dumy kiedy ciasto mi wyszło. Dużo piekłam. Uwielbiałam to. Tylko potem mi się zepsuł piekarnik no i tak trochę przestałam to robić...

Uwielbiałam sprzątać. W każdą sobotę włączałam na swoim magnetofonie piosenki, tata gdzieś wychodził a ja sprzątałam. To znaczy...um... 70% to taniec wygibaniec z mopem i mój fałsz a reszta to sprzątanie. Nawet naczynia wtedy lubiłam myć!
Teraz też tak jest ale nie robię tego z taką przyjemnością. I nie myję naczyń. Fu.

Leżę na jego ramieniu i po policzku spływa mi łza. Dużo czasu bez leków. Z lekami było lepiej. Teraz to widzę. Moja niestabilność emocjonalna mnie męczy.
Jutro spotkanie z panią Kingą. Nie lubię tych spotkań. Wyciąganie brudów na wierzch nie jest przyjemne. Zwłaszcza, kiedy te brudy są brzydkie, śmierdzące i często zadają ból.

Leżymy. Jest cicho. Po moim policzku spływa łza. Mówiłam to już? Tak, wcześniej. Jest cisza. I nagle nabieram powietrza i mówię "krwawi mi dusza". Zawsze uwielbiałam to określenie. To określenie bardzo określa mnie. Moją osobę. Bo moja dusza często krwawi. Zwłaszcza jeśli mi na czymś bardzo zależy i jeśli coś bardzo mnie boli.
Podnosi głowę i patrząc na mnie pyta o co mi chodzi. "Krwawi mi dusza" powtarzam.

To już 5 lat. Nie wiem czy dłużej mnie nęka choroba psychiczna, czy brak mojej mamy. Myślę, że to pierwsze. To drugie było tylko benzyną dolaną do ognia.

Ale wow. Przecież żyję. Siedzę obok mojego ukochanego, słuchamy Twenty one pilots i...żyję. Może nie tak jak powinnam, nie tak jakbym chciała, ale żyję. Czy jest coś więcej czego powinnam chcieć?
Chyba tak. Chyba żeby to ze mnie wyszło. Wylało się z krwią. Albo żebym tym zwymiotowała. Tym zaburzeniem. Tym, na co biorę leki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spam i obraźliwe komentarze nie będą tolerowane! Za każdy komentarz bardzo dziękuję ♥♥ ! Weryfikacja obrazkowa wyłączona:)