heartbreaking news.

Nie byłabym sobą gdybym czegoś nie napisała. 
Zakochujemy się w przypadkowych osobach które potem kochamy całym sercem. On nie jest przypadkowy. Nigdy nie mogę się pozbierać do kupy gdy się rozstajemy. 
Zdiagnozowali mi jakiś czas temu zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. To oznacza że jak już coś robię, czuję to na całość. Nie zawsze to ma dobre skutki. I don’t give a shit! 
Nie potrafię nazwać miłości. Jest piękna i okropna. Dręcząca. I nigdy w pojedynkę. 

Nie jestem pewna czy kiedykolwiek to opublikuję. 


Jestem otoczona cierpieniem. Cierpienie wylewa się ze mnie razem z potem. Na psychoterapii coraz trudniej mi mówić, wszystko tak boli... 
Wszyscy myślą że jestem nieszczęśliwa bo mam tak źle w życiu, bo non-stop coś mi się nie udaje, bo jestem niespełniona. BULLSHIT. Najwyraźniej nie wiecie o co chodzi w chorobie psychicznej. A to już swoją drogą, bo jeżeli chorobę psychiczną kojarzycie tylko i wyłącznie z psychiatrykiem i spierdolonymi papierami to jesteście w wielkim błędzie. 
Mam wszystko. Nie zdradzając szczegółów dom, rodzinę, najważniejszą osobę w moim życiu (która kocha mnie taką jaką jestem), przyjaciół i moje dwa skarby: Mikiego i Fenka (moje zwierzaczki). Zdobywam dobre oceny i radzę sobie całkiem nieźle z tym całym brudnym życiowym chłamem. Nie mam na co narzekać, a jednak skrobie po duszy i szczypie w serce.  Coś jest nie tak.

Coraz częściej mam obawy że może jednak nie dam rady, że może czas odpuścić. Nie warto. Po tym wszystkim co przeszłam? Odpuścić? 
Najlepsze jest to, że z depresją zmagałam się już od 5/6 roku życia i nadal dręczą mnie te same pytania, które wtedy posiadałam. Dorosłam a to nadal się nie wyjaśniło. 

Śmierć mojej matki odegrała bardzo dużą rolę w życiu 13-letniej Ani. Musiałam natychmiast dorosnąć. I to mnie zniszczyło.
Bo ja nigdy nie dorosłam. Nadal. Mam 20 lat i nadal jestem dzieckiem. Stoję w miejscu.  
Brakuje mi miłości, brakuje mi opieki. 

Gdy byłam dzieckiem lub nastolatką to żebrałam wręcz o atencję kogoś z zewnątrz. Rodzice byli bo byli, ale nie wtedy kiedy potrzebowałam. I wiecie co robiłam? Na siłę próbowałam trafić do szpitala, aby ktoś się mną zaopiekował. Z tego właśnie w nawyk weszło mi zaniedbywanie mojej osoby (z czym zresztą zmierzam się do dzisiaj). 
Trzy dni przed świętami dostałam 40-sto stopniowej gorączki. Myślałam że umrę. Zresztą to nie pierwszy i nie ostatni raz (chociaż mam nadzieję, że ostatni). W zeszłym roku przecież trafiłam do szpitala ze stanem zagrażającym życiu. Byłam tak słaba i tak bezsilna, że w pewnym momencie zapomniałam jak mam na imię. Doprowadziłam się do tego, że musieli przetoczyć mi krew. W chuj dużo krwi. 

To nieszanowanie siebie wynika z tego, że tego zostałam właśnie nauczona. Zostałam nauczona, że jestem nikim. Teraz zostało mi walczyć o swoją tożsamość, co robię odkąd zaczęłam liceum. 

Wiecie jak wygląda człowiek z którego wylewa się całe zło, którego ostatnio doświadczył? Wyje. Dusi się. Drapie skórę. Przestaje oddychać a potem oddycha zbyt szybko. Krzyczy a następnie opada z sił. 

Czułam się beznadziejnie na początku grudnia. I przez cały listopad. Nie byłam w stanie nawet spojrzeć w lustro. 
Przy nim tak nie mam. 
Sprawia że czuję się najpiękniejszą kobietą na świecie, że czuję się wartościowa i wiem kim jestem. 
I dopóki on będzie obok mnie, nic nie jest w stanie mnie zranić.

To nie jest obsesja. To jest bardziej potrzeba komfortu psychicznego. I możecie mi mówić że uzależniam szczęście od jednej osoby, wiem. 
Ale gdy jesteś uwięziony sam w swojej głowie, to szukasz każdego możliwego wyjścia. Niezależnie od tego czy jest to dobre czy złe rozwiązanie. Przekonam się o tym. Ufam mu że mnie nie zawiedzie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spam i obraźliwe komentarze nie będą tolerowane! Za każdy komentarz bardzo dziękuję ♥♥ ! Weryfikacja obrazkowa wyłączona:)