Są takie pytania w 2020 roku, które nie są dokładnie przemyślane a pełnią bardzo ważną funkcję w ogólnym pojęciu egzystencji człowieka. Temat ten był na topie w roku 2016 i myślę, że ludzkość pod tym względem przez te ostatnie cztery lata zrobiła wielki postęp, bo mamy teraz większą dowolność w byciu sobą. Jednak odpowiadając na powyższe pytanie myślę, że należy na to spojrzeć pod
kątem stanu psychicznego i emocjonalnego danej osoby. Gdy byłam małą
dziewczynką, to często doświadczałam pewnej frustracji dotyczącej swojego
ciała. Polegała ona na tym, że psychicznie czułam jak moja fizyczność mnie
ogranicza. Czułam, jakbym była zamknięta w klatce a to była przecież tylko
materialna obudowa mojego "ja". Jednak czułam że moje "ja"
nie wpasowuje się w tą obudowę tak idealnie i dokładnie, jak powinno. Bardzo
często przechodziłam przez to załamania nerwowe i wybuchałam nienawiścią z
powodu tego co widzę, kiedy patrzę w lustro. Jako nastolatka przechodziłam
przez różne epizody moich zaburzeń emocjonalnych a co z tym związane - przez
różnorodne sposoby patrzenia na własne ciało. Nie była to tylko nienawiść.
Zdarzało się, że patrzyłam na swoją fizyczność jako na coś o bardzo pozytywnym
kontekście. Czułam się dobrze, idealnie dopasowana do tego co mnie definiuje.
Nie czułam się wtedy w żaden sposób ograniczona. Ciało ograniczało mnie wtedy,
kiedy mój mózg nie potrafił poradzić sobie sam ze sobą. Mózg sam w sobie też
przecież składa się na ciało. Myśli nie. I właśnie ta moja tożsamość psychiczna
zawsze próbowała uciekać od ograniczeń fizycznych. Oczywiście było to nie
możliwe. Ciało stawało się dla mnie pewnym sposobem wyzwolenia kiedy dochodziło
u mnie do czynów autoagresywnych. Poprzez ubytek krwi w wyniku fizycznej autodestrukcji mogłam poczuć jak wszystkie emocje ze mnie uchodzą. Bywało, że
rany też stawały się dla mnie zbyt ciasne. Wtedy psychika pragnęła tylko
jednego – śmierci.I tutaj zaczyna się moja własna głupota i niewiedza. Nie
potrafię wytłumaczyć dlaczego tak się dzieje, że coś co jest nasze i powinniśmy
to lubić sprawia nam jednocześnie tyle bólu i ograniczenia. Myślę żę nasze
umysły wyprane są tymi wszystkimi „idealnymi“ wzorcami piękności. I nie bez
powodu słowo „idealnymi“ wzięłam w cudzysłów. Ideał to pojęcie względne. Nie ma
czegoś takiego. Dla każdego jest to coś innego. Czekam na taki moment kiedy kultura
czy ludzie przestaną nam narzucać konkretną modę, wzorce czy figurę jaką
powinniśmy mieć. Przecież każdy czuje się dobrze w czymś innym bo jesteśmy
różni. Gdyby każdy z nas miał 171 cm wzrostu, 50 kg i chodził w dżinsach to by nas
to wkurwiało a świat byłby nudny.
Mimo wszystko, myślę że jednak nasze ciało to
nasz dom. Trzeba o niego dbać i szanować go, bo nie jesteśmy w stanie go
odbudować. To bardzo ważne. Nie jesteśmy niezniszczalni. Nie możemy czuć się ograniczani
przez coś, co należy do nas i jest naturalne a do tego możemy o tym decydować.
Choroba nauczyła mnie, że każdy centymetr mnie się liczy. Mnie lub kogokolwiek.
Według mnie ciało zawsze będzie w jakimś stopniu ograniczeniem. Mimo to uważam,
że akceptacja siebie pozwala nam się czuć bezpieczniej i swobodniej. Może więc
warto spróbować?
Ładnie napisałaś, że ciało nas ogranicza, gdy mózg źle pracuje (oczywiście, pomińmy osoby transseksualne, to nieco co innego). Tak właściwie to nigdy nie ogranicza nas nic innego niż nasza głowa, wyobraźnia.
OdpowiedzUsuńJa dopiero niedawno zrozumiałam, że kobieta jest na tyle kobieca, na ile się czuję i nie ma nic do tego zewnętrzna obudowa, bo kobiecość jest w głowie.