She was like...



Ona nie była taką dziewczyną, jaką mogłeś sobie ot tak wyobrazić. Ona była letnią panną, z silnym charakterem i ciężko z nią w życiu było. Ale dawałem radę. 


Najbardziej lubiłem, gdy znienacka brała swoją kosmetyczkę i robiła makijaż a potem ubierała te swoje koronkowe różowe sukienki. Wszystko w jej życiu było różowe. Ona cała była różowa. Fajna była. Taka mała wariatka. Z duszą dzieciaka. 


Pamiętam jak usiadła ze mną, otworzyła mi pamiętnik, który pisała jak miała jakieś 11-12 lat. Ukazała mi się przed oczyma dziewczynka z niesamowitą duszą. Była tak pogodnym dzieckiem, jak żadne dotąd. Serio. Ona nawet z kamienia spotkanego na swojej drodze się cieszyła i zbierała te wszystkie „skarby”, które znalazła do swojego malutkiego pudełeczka. Kochane i słodkie to było. I tak mi przykro, że była taka zagubiona. Że tak ją traktowali. Żadne dziecko nie zasługuje na to, czego ona doświadczyła. Nawet to najgorsze. Dopiero po wysłuchaniu jej pamiętnika, zrozumiałem dlaczego tak bardzo potrzebuje miłości... Należy jej się to w stu procentach. Zasłużyła na to. 


  Nie wiem, dlaczego wcześniej jej nie zauważyłem. To był najlepszy prezent jaki dostałem od życia. Wprowadziła do mojej codzienności tyle kolorów i uśmiechu. Właśnie tego przez całe życie potrzebowałem. Artystki Ani. Artystycznie zielonych oczu. To najważniejsze co osiągnąłem. Posiadanie jej jako mojej narzeczonej, to cały dorobek mojego życia. 


Ona zawsze była wrażliwa. Na wszystko. A zwłaszcza na moje cierpienie. Nie znosiła, gdy cierpiałem. Zawsze stawała w mojej obronie. Była w stanie nawet kogoś zabić, byle bym ja nie doznał krzywdy. Gdy płakałem, za każdym razem podchodziła, kładła swoją dłoń na moim ramieniu i pytała o powód. Czasami nawet nie musiała pytać, tylko mówiła że mnie kocha i że wszystko się ułoży. Była moją osobistą motywatorką, gdy zjawiała się obok mnie nachodziło mnie dużo siły i chęci do wzięcia się za siebie. Nikt mnie nigdy nie motywował tak, jak robiła to Ania. 


Uwielbiałem patrzeć, jak biega za bańkami mydlanymi. Albo jak stoi na balkonie, na wprost zachodzącego słońca i patrzy jak mydlane kreatury fruną wysoko w niebo. 


Tworzyła tak piękne wiersze i obrazy, że czasami nawet nie wiedziałem co mam powiedzieć i jak skomentować jej pracę. Uwielbiała wyklejać w swoim bullet jouranlu i robiła to naprawdę dobrze. 

Uwielbiałem jej obiady. Gotowała naprawdę smacznie i spełniała wszystkie moje kulinarne zachcianki. 


Miałem przy sobie naprawdę wielki skarb. Taka kobieta to skarb, musicie mi uwierzyć.


Borderem była typowym. Raz potrafiła być zadowoloną z życia różową dziewczynką, z zadziornym uśmieszkiem i pomalowanymi paznokciami a raz zamkniętą w kącie, ze słuchawkami w uszach i rozmazanym makijażem chorą nastolatką, która prosi tylko o pozostawienie jej samej w spokoju. Nie znosiłem tej drugiej Ani, ale zawsze starałem się być dla niej wyrozumiałym. 


Ann uwielbiała swoje dwa koty - Mikusia i Luncię - tak na nie mówiła. To był jej cały świat i czasem byłem nawet zazdrosny, że swoje koty traktuje z większą miłością niż mnie. Chociaż wiem, że zawsze dbała o to, bym nie czuł się niekochany. 


Mogłem z nią robić wszystko co chciałem. Spełniała po kolei moje każde marzenie. Jeździliśmy na nocne wycieczki, spędzaliśmy razem mnóstwo czasu, urządzaliśmy introwertyczne imprezy i byliśmy jak para najlepszych przyjaciół a do tego bezgranicznie się kochaliśmy.


Nie miałem przy niej nic do ukrycia, niczego się nie wstydziłem. Była osobą, która wiedziała o mnie dosłownie WSZYSTKO. 


Kłóciliśmy się jak stare małżeństwo, ale nigdy nie szliśmy spać pokłóceni. Zamykaliśmy się w pokoju na klucz i żadne z nas nie wyszło z niego, dopóki nie doszliśmy do porozumienia. 


Przysiąc mogę, na własne życie że nie znam drugiej takiej osoby jak ona. Kochała bezgranicznie, była tak lojalna i szczera, że czasem przechodziła samą siebie. 


Jak poznała muzykę Sanah to się w niej totalnie zakręciła. Może dlatego, że piosenki Zuzi były dosłownym odzwierciedleniem uczuć Ani. Potem jeszcze Ania wkręciła w to mnie i naprawdę polubiłem muzykę Sanah. 


Pamiętam jak Ann płakała na koncercie The Neighbourhood, kiedy leciała jej ulubiona piosenka Sweater Weather. Nigdy nie widziałem jej bardziej szczęśliwej. To była chyba jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu... 


W tym roku Ania wydała swoją książkę - swój tomik poezji. To najpiękniejsze upamiętnienie jej osoby, jakie mogę trzymać w swoich rękach... Jestem z niej cholernie dumny.


I mówię wam. Ania nie zginęła i nie zginie. To jest twarda babka, ona się będzie trzymać dopóki będę ja, dopóki będą jej koty, dopóki nie znikną wszystkie pędzle i długopisy z tego świata. I dopóki nie zakażą różowego. I dopóki nie zlikwidują baniek mydlanych. Ona będzie się trzymać. Obiecuję wam. Ann będzie żyć wiecznie. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Spam i obraźliwe komentarze nie będą tolerowane! Za każdy komentarz bardzo dziękuję ♥♥ ! Weryfikacja obrazkowa wyłączona:)